Sobota.
Dzisiejszy dzień był dosyć pracowity.
Zaczynając od tego, że wstałam dosyć wcześnie, odkurzałam, zrobiłam coś przy obiedzie, umyłam podłogi i w sumie wszystkiego takie typowe czynności przy sprzątaniu domu w sobotę. W ogromnym skrócie typowa sobota.
Skończyłam czytać Kirsty Moseley - Nic do stracenia. Początek.
"W dniu szesnastych urodzin Anna Spencer bawi się w klubie ze swoim chłopakiem. Wyjątkowy wieczór szybko się kończy, a poznany przypadkiem Carter Thomas, handlarz broni i narkotyków, zamienia kilka lat jej życia w piekło.
Dzięki jej zeznaniom Carter zostaje skazany, ale z więzienia wciąż wysyła listy z pogróżkami. Ojciec Anny, wpływowy senator i kandydat na prezydenta, zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo.
Ochroną Anny zajmie się przystojny komandos, Ashton Taylor. Aby nie wzbudzać podejrzeń, ma udawać jej chłopaka. Cierpliwie stara się sprawić, by pokonała dręczące ją koszmary i pogrzebała przeszłość. Anna zaczyna czuć się bezpiecznie, a udawanie zakochanych powoli przestaje być grą.
Jednak kolejne dni przynoszą złe wiadomości. Wkrótce ma odbyć się rozprawa apelacyjna i Carter może wyjść na wolność. Jeśli tak się stanie, Ashton i Anna znajdą się w niebezpieczeństwie."
Z czasem strasznie wkręciłam się w tę książkę. W ostatnich rozdziałam podejrzewałam, że nie będzie w niej konkretnego zakończenia, co w sumie zdradzał też tytuł. I tym sposobem przeniosłam się na kolejną książkę, drugą część. Mam nadzieję, że ten zapał mi nie minie i również przyjemnie będzie mi się ją czytało. Bo opowiedziana historia ma drobne niedociągnięcia, jednakże kompletnie jestem w stanie jej to wybaczyć.
Obecnie pozostało mi już tylko umyć się i iść spać. To by było tyle na sobotę.
♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za każdy komentarz szczerze dziękuję, przyjmuję tylko uzasadnioną krytykę. Jednakże każda opinia ma dla mnie znaczenie.
♥♥♥
Jeśli już komentujesz, bo zależy ci tylko na wejściach i komentarzach to przeczytaj chociaż połowę postu, a dopiero potem skomentuj.