Poniedziałek, nowy tydzień. Dziś akurat nie było aż tak źle, pięć lekcji, a przy tym koniec po trzynastej. Za to w zamian mam osiem lekcji w czwartek i piątek, kończenie prawie o siedemnastej nie należy raczej do najlepszych. No cóż, mam nadzieję, że w styczniu ten plan jakoś się zmieni, oczywiście na lepsze. Dziś było dosyć luźno, za to już jutro dwa sprawdziany na pocieszenie. Istotne, że zostało tylko sześć dni do przerwy świątecznej.
A co tu jeszcze? Znowu się nie wyspałam, mówiłam, że pójdę szybciej spać, uhm skończyło się tak jak zawsze, położyłam się prawie o północy, ale przynajmniej spałam te siedem godzin. Fajnie, że moi sąsiedzi mają już postrojone domy jakieś drzewka, problem jest jednak w tym, że co chwilę migające światełka odbijają się na mojej ścianie przy której śpię.
Właśnie teraz pomyślałam sobie, co bym zrobiła gdyby okazało się, że jestem nieuleczalnie chora i zostało mi kilka miesięcy, pół roku czy coś w tym stylu. Na pewno najpierw upewniłabym się, czy w ogóle nie mam szans dalszego życia, jeśli sytuacja potoczyła się tak, że miałabym dwa wybory: normalne życie i śmierć albo leczenie, które nie koniecznie da jakikolwiek skutek i śmierć, to raczej wolałabym nie przybywać przez całą resztę mojego czasu w szpitalach. Z czasem zrobiłabym sobie listę 'do zrobienia' i starała się ją ukończyć. Na 'tej liście' raczej pojawiłoby się kilka nielegalny pozycji, ale i zarazem jakieś odkupienie win, zdobycie wybaczenia, może jakaś pomoc charytatywna dla schronisk dla zwierząt, poznanie nowych osób i napisanie takiego końcowego podsumowującego listu, oczywiście usunęłabym wszystkie rzeczy i dowody, które mogłyby mnie oczernić. Rzuciłabym też szkołę albo ciągle bym się urywała z niej. Nie chciałabym współczucia, bo co ono mogłoby mi dać? Jeśli już coś, to nic dobrego, dlatego też raczej nikomu z zewnątrz nie powiedziałabym o swojej trudnej sytuacji. Może trochę dziwna tematyka, ale w sumie nikt nie wie kiedy pojawi się śmierć, ta ostatnia godzina. A czy świadomość jej nadejścia coś zmienia? No pewnie wtedy każdy raczej chciałby przeżyć jak najwięcej, chyba, że doszłoby do załamania takiej osoby. Rodzinę i przyjaciół, czy też znajomych również dotyka ta sytuacja, nikt nie chciałby wiedzieć, że straci ważną dla niej osobę już wkrótce. To uświadamia, że powinniśmy dążyć do spełnienia marzeń codziennie, bo czasem może się okazać za późno.
I tym oto smutnym akcentem zakończę tego posta, uważam, że pisanie teraz o dalszym ciągu mojego dnia nie byłoby lekko na miejscu.
Zastanówmy się, co chcieliśmy zawsze zrobić, ale jednocześnie boimy się i to nie tylko samego planu.
♥
Ja tydzień przed świętami mam taki zawał nauki, że nie wiem jak sobie z tym poradzę. Ja to akurat plan mam wspaniały i tak może zostać :D
OdpowiedzUsuńnowy post! zapraszam!
MÓJ BLOG-KLIIK
KANAŁ NA YT, dopiero zaczynam- KLIIK
Chyba większość nauczycieli nagle chce uzbierać jak najwięcej ocen.
Usuń:)
Osiem lekcji w czwartek i piątek to i tak nie najgorzej...ja prawie codziennie mam 9 lekcji, a w poniedzialek-10 ;-; teraz mam masę nauki i nie wyrabiam xd
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :)
Mój blog~KLIK
10 lekcji!? No nie zazdroszczę, właśnie mi uświadomiłaś, że zawsze znajdzie się ktoś kto będzie miał gorzej.
Usuń:)